- May...
- Nie mogę, chcę zapomnieć.
- Zrobimy inaczej... opowiedz mi do tego momentu, którego jesteś wstanie.
Przełykam gulę i kiwam w zgodzie.
- Kiedy pan wyszedł.. o..on tam przyszedł, mówił, że wróci i wrócił. Ja krzyczałam, broniłam się...
Staram się opanować drżenie głosu, które narasta.
- Uderzył mnie, po.. wtedy to zrobił...
Chcę mówić mu dalej, ale mój głos cichnie. Tracę dźwięk, a w gardle kołkiem staje język. Muszę stąd uciec.
- Znasz jego imię lub nazwisko, pseudonim jakim się posługuję ?
Milczę, przekazując mu ruchami głowy negatywną odpowiedź.
- Powinnaś się napić, uspokoisz się trochę.
Podsuwa w moją stronę kieliszek i napełnia go do połowy cieczą, kiwając głową w jego stronę. Niezdecydowanym ruchem łapię nóżkę naczynia i przywieram ustami do ścianek szkła. Ciecz rozlewa się po wszystkich ściankach przełyku, zostawiając po sobie palące uczucie. Na podniebieniu czuję kwaśno-słodki smak. Wiem, że alkohol na strach jest dobry, ale nie zawsze skuteczny. Jest dobry na natychmiastową potrzebę oderwania i zapomnienia, na wytworzenie mgły, która przyćmi nasz umysł, ale nie działa wiecznie i odchodzi równie szybko jak przychodzi.
- Dlaczego boisz się pana Vancsa ?
- Nie boję się.
Szepcze cicho, ale na tyle głośno, by mnie usłyszał.
- Mówiłem ci coś o kłamstwie Mayer. Skrzywdził cię w jakiś sposób ?
- Nie.
Jeszcze nie. Jego spojrzenie tkwi wbite głęboko we mnie. Czeka na odpowiedź, inną odpowiedź, a jego cierpliwość wydaje się ulatniać.
- Boisz się mnie, mam rację ?
Przytakuję mu.
- I słusznie panno Mayer...
Zapada między nami przerażając cisza i mam okazję by wsłuchać się w piosenkę. Kobieta ochrypłym głosem śpiewa o krzywdzie i losie, niszczącym ludzi. Ironia ? Spoglądam na mojego szefa i próbuję odgadnąć jego imię, wiem, że je znam, nie mogę tylko przypomnieć sobie jak brzmi.
- Nie wiem czy powinienem się w to ingerować, ale wydaje mi się, że powinnaś pójść do lekarza po tym co zaszło... mógł wyrządzić ci krzywdę.
- Wiem.
I tak nie pójdę, nie chcę ich współczucia, nie chcę odpowiadać na te wszystkie pytania, już raz przez to przeszłam.
- W najbliższym czasie dostaniesz wezwanie z sądu. Chcę byś stawiła się na tej rozprawie. Jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć, masz prawo pytać mnie lub mogę zaaranżować spotkanie z moim prawnikiem.
Oh... nie dobrze mi... jeszcze więcej facetów.
- Nie trzeba.
- Musisz się stawić przed sądem, nie próbuj przed tym uciekać okej ?
Okej ? Jego ton głosu jest ostrzegawczy, nieznoszący sprzeciwu. Przytakuję i zaczynam bawić się końcami swojego swetra.
- Niech ta rozmowa zostanie między nami, mogę ci ufać prawda ?
Mierze się z jego ciemnymi oczami i przełykam ślinę. Ponownie mu przytakuję.
- Czy.. możemy już wracać ?
Pytam niepewna jego reakcji.
- Jak najbardziej.. i tak ciężko się z panią dogadać, panno Mayer.
Posyła mi ciepły uśmiech. "Jest w nim trochę człowieczeństwa". Podnosi się ze swojego miejsca, więc robię to samo, zabierając swój płaszcz. Puszcza mnie przodem, więc kroczę ostrożnie do wind. Czuję wzrok kelnerek na sobie i jest to dość nie zręczne. Rachunek..
- P.. panie Malik, nie zapłaciliśmy...
Mówię mu drżącym i przejętym głosem. Na twarzy mężczyzny rozpościera się jeszcze szerszy uśmiech, a oczy wydają się delikatnie błyszczeć. Jest widocznie rozbawiony moimi zachowaniem, co kompletnie zbija mnie z pantałyku.
- Sześćdziesiąt procent tego klubu jest moje, jestem współwłaścicielem, ja nie płacę. Zabrałem cię tu, ponieważ w tamtym lokalu ściany mają uszy, pamiętaj o tym na przyszłość.
Świetnie, mogłam się tego spodziewać... pewnie połowa klubów Londynu to jego własność... Zjeżdżamy windą do holu, po czym wychodzimy na zewnątrz mijając nadal długą kolejkę. Skoro to jego klub, po co w niej staliśmy ? Wzdrygam się kiedy mnie dotyka i natychmiast odskakuję. Na nowo ogarnia mnie strach, o którym miałam okazję przez chwilę zapomnieć.
- Spokojnie, nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Pójdziemy inną drogą, jest późno, odwiozę cię do domu.
- Nie.
- W tej kwestii nie masz zdania, ja już zadecydowałem. Chyba nie chcesz zostać napadnięta na ulicy ?
Nie chcę, nie chcę też wsiadać do jego samochodu.
- Trochę zaufania, ja cię nim obdarzyłem...
***
Jego samochód nie jest jednym z tych szybkich o niskim zawieszeniu, smukłych i cholernie drogich pojazdów sportowych. Wręcz przeciwnie. Jest jednym z typów aut SUVa. Wysokie, podchodzące pod terenowe. Typem, który osiąga dużą prędkość, a beznadziejna nawierzchnia nie jest przeszkodą. Yeaaa... miałam kiedyś na ten temat wykład u Marcela, wtedy jeszcze był normalny i kochałam go, naprawdę kochałam. Czarne drzwi od wewnątrz odziane kremową tapicerką zatrzaskują się za mną, a pan Malik okrąża samochód. Jest czysto, a zapachowa choinka, która zaczęła się kołysać pod wpływem powietrza, wydziela zapach wanilii. Silnik wydaje warkot, a później cichnie zupełnie jakby nie chodził. Maszyna mknie spokojnie, gładko. Obserwuję z ukosa mojego szefa, jest w zupełności skupiony na jeździe. Opanowany i zamyślony. Zmienia biegi i robi to nie zwykle płynnie. Nie pasuje do tego modelu audi, ale wydaje się kochać ten samochód.
- Przyjemny widok ?
Rumienie się i oczy wbijam w boczną szybę. Dochodzi mnie cichy chichot i w duchu też się śmieję, tylko w duchu, reszta nadal sparaliżowana jest przez lęk. Kiedy prosi udzielam mu cicho wskazówek jak dojechać, a nie długo po tym jesteśmy pod moim budynkiem. Otwieram drzwi i obracam głowę z zamiarem podziękowania. Staram się wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa, ale osiągam tylko ciche "dziękuję".
- Cała przyjemność po mojej stronie, mam coś jeszcze dla ciebie.
Sięga do moich kolan i serce mam już w gardle. Niemal zaczynam krzyczeć, kiedy dłonią dotyka moich nóg, ale zmienia kierunek i otwiera schowek. Wyciąga z niego kopertę i podaje mi ją.
- Wypłata, jutro podpiszesz, że odebrałaś. Miłej nocy Mayer.
Kiwam mu i zeskakuję z siedzenia, zamykając drzwi. Szybkim krokiem idę do domu i jest mi głupio, że zobaczył tą ruinę. Zagłębiam się w klatce schodowej i dopiero wtedy słyszę jak odjeżdża. Wypuszczam powietrze ze świstem, gratulując sobie w myślach za przetrwanie. Moje nogi cały czas drżą z nerwów, a wszystkie mięśnie są napięte. Wspinam się po schodach do mieszkania, a po wejściu przemykam się do sypialni. Cicho zamykam drzwi i odwracam się, ściągając płaszcz. Wpadam na kant komody, wydając z siebie pisk. Marcel leży na ziemie wzdłuż łóżka, pochrapując cicho. Mały taboret jest przewrócony obok jego nóg. Mamrocze coś pod nosem i wierci się. Wstrzymuję oddech, kiedy przewraca się na plecy, ale nie budzi się. Zabieram kołdrę i idę spać do salonu na kanapę... Nim jednak oddaje się snu, sprawdzam zawartość koperty. Kwota jest wyższa niż powinna i jestem pewna, ze nastąpiła pomyłka. Zamierzam jutro zwrócić różnicę, ale mimo to, świadomość, że mam pieniądze, sprawia, że zasypiam spokojna. Spokojna, bo jutro będę mogła pójść i zjeść coś normalnego. Spokojna, bo zostaje mi trochę pieniędzy. Pieniędzy, które mogę odłożyć i pewnego dnia uciec z tego miasta....
______________________________________________________________________________________________
Dzisiaj troszkę nudno...
Następna część pojawi się pod koniec tygodnia...
Ogromne dzięki za komentarze i za wasz czas poświęcony na czytanie...
ILYSM <3
/Natalia