Stanęłam przed lustrem i związałam włosy w kitkę. To nie może być prawda. To nie może być prawda... Spojrzałam sobie w oczy. Zaszklone, czerwone, opuchnięte. To wszystko przez łzy. Nie mogę zabić Nialla. Za bardzo go kocham. To nie jest takie łatwe. Jak mam to wszystko rozegrać? Jeśli nie zabiję swojego ukochanego mój ojciec zabije jego bliskich i będę tą, która to zrobiła w oczach blondyna. Jeśli to zrobię, stracę go i to jego bliscy mnie znienawidzą. Nie da się też zabić nieśmiertelnego, czyli Richarda Morgana. On jest jak hydra lernejska. Utniesz jej głowę, a na jej miejscu wyrosną 2, lub 3 nowe. Nie mam u kogo szukać pomocy. Eleanor jest w ciąży i brzydzi się broni. Louis, no cóż... On raczej też odpada. A Niall? On prawie już raz zginął przeze mnie!
- Twój ukochany będzie tu za godzinę. - Poinformował mnie Clark.
- Jasne. - Mruknęłam beznamiętnie.
- Twój ukochany będzie tu za godzinę. - Poinformował mnie Clark.
- Jasne. - Mruknęłam beznamiętnie.
Show czas zacząć. Wyczekiwałam przy oknie blondyna. Zakradł się do jej pokoju. Od razu wycelowałam w jego głowę.
- Elissa, co ty robisz? - spytał przerażony. Pewnie nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.
Strzeliłam we wszystkie kamery w pokoju i zablokowałam drzwi.
- Ucieknijmy jak najdalej stąd. - poprosiłam.
- Elissa! - usłyszałam wrzask ojca. Strzeliłam kilka kul w drzwi, po czym krzyki ucichły.
Otworzyłam drzwi. To nie ja go zastrzeliłam.
- Vince! - krzyknęłam i rzuciłam się na mężczyznę z uściskiem. - Uratowałeś nam życie... Skąd się tu wziąłeś?
- To Niall do mnie zadzwonił i powiedział, że macie problem nie do rozwiązania, cóż... Ja go rozwiązałem. - wyjaśnił mój kuzyn.
- Stwierdziłem, że sam nie dam rady. Grunt to rodzina... Prawda? - odezwał się za mną blondyn. - Nie jestem doświadczony w strzelaninach, ani innych takich, więc...
- Zamknij się. Dziękuję wam obu. - pocałowałam Horana.
- Jesteś już bezpieczna... Twój ojciec ci nie zagraża. - przytulił mnie mocno.
- Nam. - mruknęłam. - Tobie, mi i...
- I... ? - zdziwił sie, więc pokierowałam jego dłoń na podbrzusze.
- I... - uśmiechnęłam się.
- I mówisz mi to dopiero teraz? - odsunął się ode mnie.
- Lepiej później niż wcale. - zaśmiałam się.
- Chodźmy stąd, zanim zjawi się policja. - odezwał się Vince.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do auta Nialla. Za kierownicę usiadł Vincent, a ja z Niallem z tyłu. Zaczął mnie wypytywać o całą ciążę. Ucieszył się. Na prawdę się ucieszył...
***
- Czy ty Niallu Jamesie Horanie, bierzesz sobie tą oto Elissę Rose Morgan za żonę? - spytał kapłan.
- Tak. - powiedział Niall
- A czy ty Elisso Rose Morgan, bierzesz sobie tego oto Nialla Jamesa Horana, za męża? - kapłan.
- Tak. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Tak więc ogłaszam was mężem i żoną. Niall, możesz pocałować pannę młodą. - powiedział ksiądz, a Niall odsłonił moją twarz odgarniając welon do tyłu i pocałował mnie czule i namiętnie.
***
To wszystko potoczyło się tak szybko... Minęło 7 lat, odkąd porwał mnie mój ojciec i uratował mnie Niall z moim kuzynem Vincentem. 2 dni po tym uciekliśmy w piątkę do Irlandii, dokładnie. Ja, Niall, Vince, Eleanor i Louis. 4 miesiące później zaręczyliśmy się z Niallem, a 2 miesiące po tym odbył się nasz ślub, a 3 miesiące po ślubie urodziła się Charlotte.
- Lottie! Niall! Śniadanie! - krzyknęłam szykując posiłek dla swoich głodomorów.
- No mamo! Jeszcze świt! - odkrzyknęli równo.
- Znów to samo. - jęknęłam i poszłam na górę do mojej i Nialla sypialni. - Lottie, zaraz spóźnisz się do szkoły, a ty Niall na trening. Błagam was, ludzie.
Ciężko walczyłam z uśmiechem malującym mi się na twarzy. Starałam się być jak najbardziej poważna.
- Els, jeszcze jest... 20 minut zanim musimy wyjść z domu. - powiedział Nialler patrząc na zegarek.
- No właśnie. Charlotte musi jeszcze zjeść śniadanie, ubrać się, umyć ząbki i muszę ją uczesać. Wiesz jak trudno okiełznać tą jej blond czuprynę w kitkę? - wyliczałam.
- No mamo no... - jęknęła blondynka.
- Nie mamo no, tylko szoruj do tej kuchni Charlotte. - powiedziałam.
- Oho, mama powiedziała do ciebie Charlotte. To oznacza, że się wkurzyła. - zaśmiał się Niall.
- I to jak. - uśmiechnęłam się.
- Kto ostatni w kuchni ten śmierdzi! - wykrzyknęła i pobiegła na dół.
- Co jak co, ale córka nam się udała. - zaśmiał się Niall. - Dzień dobry kochanie, tak przy okazji.
- Dzień dobry. - cmoknęłam go w usta i pobiegłam na dół za córką śmiejąc się.
- Znowu?! - usłyszałam z góry.
- Tata znowu śmierdzi! - zapiszczała 7-latka.
- Hahahaha, jutro ty będziesz śmierdzieć jak zakluczę cię w pokoju. - wytknął jej język Niall - Els, masz dzisiaj dużo pracy?
- Tylko 3 pacjentów, ale umówiłam się jeszcze z Eleanor na zakupy, więc ty i Lou zajmiecie się dziećmi. O 14 kończysz trening, więc ze spokojem będziesz mógł odebrać z Lou Tommyego i Lottie... - wyjaśniłam
- Mamo jesteś doktorem, że masz pacjentów? Jesteś tak jak tata Jenny? - pytała blondynka.
- Jestem doktorem, ale nie takim jak tata Jenny. - powiedziałam.
- A co robisz w pracy? - zmrużyła oczka.
- Dzieci i dorośli przychodzą do mnie i opowiadają mi o swoich problemach, ja próbuję im powiedzieć co powinni zrobić, wiesz? - wytłumaczyłam.
- Tata ma fajniejszą pracę. Nic nie robi tylko w piłkę gra. Też tak chcę! - powiedziała.
- Moja córcia. - Niall ją przytulił.
- To tata cię uczesze i przygotuje do szkoły. - zaśmiałam się.
- Nie! - krzyknęli oboje.
- No jak? Przecież jesteście ze sobą strasznie zżyci. Nie chcę wchodzić pomiędzy was. - udałam zdziwienie.
- Tata nie umie czesać. Ty robisz takie fajne warkoczyki... - Lottie zrobiła maślane oczka.
- No widzisz, no ale to tata jest ten fajniejszy. - wzruszyłam ramionami.
- Mamusiu, bo to jest tak, że tata jest ten fajniejszy, ale to ciebie kocham mocniej. - przytuliła się do mojej nogi.
- Idź lizusie mały umyć zęby. - zaśmiałam się.
Morał tej historii jest taki, że prawdziwa miłość przetrwa najgorsze próby. Moja i Nialla przetrwała i tak oto narodziła się Charlotte. Nikt już nie wtrącał się w nasze idealnie poukładane życie. Nasze małe marzenia się spełniały. Mięliśmy duży dom na obrzeżach Dublinu, bliżej Mullingar, rodzinnego miasta Nialla, gdzie Lottie wraz z nami często odwiedzała dziadków, obok nas stał drugi dom, który był domem Louisa i Eleanor i dostaliśmy to czego chcieliśmy - wolność.
KONIEC.
______________________________________________________
Jest happy end. Teraz jedziemy z Zaynem. ^^ zapraszam też na mojego Wattpada jak ktoś korzysta. LINK :)
luv ya all, May xx
Otworzyłam drzwi. To nie ja go zastrzeliłam.
- Vince! - krzyknęłam i rzuciłam się na mężczyznę z uściskiem. - Uratowałeś nam życie... Skąd się tu wziąłeś?
- To Niall do mnie zadzwonił i powiedział, że macie problem nie do rozwiązania, cóż... Ja go rozwiązałem. - wyjaśnił mój kuzyn.
- Stwierdziłem, że sam nie dam rady. Grunt to rodzina... Prawda? - odezwał się za mną blondyn. - Nie jestem doświadczony w strzelaninach, ani innych takich, więc...
- Zamknij się. Dziękuję wam obu. - pocałowałam Horana.
- Jesteś już bezpieczna... Twój ojciec ci nie zagraża. - przytulił mnie mocno.
- Nam. - mruknęłam. - Tobie, mi i...
- I... ? - zdziwił sie, więc pokierowałam jego dłoń na podbrzusze.
- I... - uśmiechnęłam się.
- I mówisz mi to dopiero teraz? - odsunął się ode mnie.
- Lepiej później niż wcale. - zaśmiałam się.
- Chodźmy stąd, zanim zjawi się policja. - odezwał się Vince.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do auta Nialla. Za kierownicę usiadł Vincent, a ja z Niallem z tyłu. Zaczął mnie wypytywać o całą ciążę. Ucieszył się. Na prawdę się ucieszył...
***
- Czy ty Niallu Jamesie Horanie, bierzesz sobie tą oto Elissę Rose Morgan za żonę? - spytał kapłan.
- Tak. - powiedział Niall
- A czy ty Elisso Rose Morgan, bierzesz sobie tego oto Nialla Jamesa Horana, za męża? - kapłan.
- Tak. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Tak więc ogłaszam was mężem i żoną. Niall, możesz pocałować pannę młodą. - powiedział ksiądz, a Niall odsłonił moją twarz odgarniając welon do tyłu i pocałował mnie czule i namiętnie.
***
To wszystko potoczyło się tak szybko... Minęło 7 lat, odkąd porwał mnie mój ojciec i uratował mnie Niall z moim kuzynem Vincentem. 2 dni po tym uciekliśmy w piątkę do Irlandii, dokładnie. Ja, Niall, Vince, Eleanor i Louis. 4 miesiące później zaręczyliśmy się z Niallem, a 2 miesiące po tym odbył się nasz ślub, a 3 miesiące po ślubie urodziła się Charlotte.
- Lottie! Niall! Śniadanie! - krzyknęłam szykując posiłek dla swoich głodomorów.
- No mamo! Jeszcze świt! - odkrzyknęli równo.
- Znów to samo. - jęknęłam i poszłam na górę do mojej i Nialla sypialni. - Lottie, zaraz spóźnisz się do szkoły, a ty Niall na trening. Błagam was, ludzie.
Ciężko walczyłam z uśmiechem malującym mi się na twarzy. Starałam się być jak najbardziej poważna.
- Els, jeszcze jest... 20 minut zanim musimy wyjść z domu. - powiedział Nialler patrząc na zegarek.
- No właśnie. Charlotte musi jeszcze zjeść śniadanie, ubrać się, umyć ząbki i muszę ją uczesać. Wiesz jak trudno okiełznać tą jej blond czuprynę w kitkę? - wyliczałam.
- No mamo no... - jęknęła blondynka.
- Nie mamo no, tylko szoruj do tej kuchni Charlotte. - powiedziałam.
- Oho, mama powiedziała do ciebie Charlotte. To oznacza, że się wkurzyła. - zaśmiał się Niall.
- I to jak. - uśmiechnęłam się.
- Kto ostatni w kuchni ten śmierdzi! - wykrzyknęła i pobiegła na dół.
- Co jak co, ale córka nam się udała. - zaśmiał się Niall. - Dzień dobry kochanie, tak przy okazji.
- Dzień dobry. - cmoknęłam go w usta i pobiegłam na dół za córką śmiejąc się.
- Znowu?! - usłyszałam z góry.
- Tata znowu śmierdzi! - zapiszczała 7-latka.
- Hahahaha, jutro ty będziesz śmierdzieć jak zakluczę cię w pokoju. - wytknął jej język Niall - Els, masz dzisiaj dużo pracy?
- Tylko 3 pacjentów, ale umówiłam się jeszcze z Eleanor na zakupy, więc ty i Lou zajmiecie się dziećmi. O 14 kończysz trening, więc ze spokojem będziesz mógł odebrać z Lou Tommyego i Lottie... - wyjaśniłam
- Mamo jesteś doktorem, że masz pacjentów? Jesteś tak jak tata Jenny? - pytała blondynka.
- Jestem doktorem, ale nie takim jak tata Jenny. - powiedziałam.
- A co robisz w pracy? - zmrużyła oczka.
- Dzieci i dorośli przychodzą do mnie i opowiadają mi o swoich problemach, ja próbuję im powiedzieć co powinni zrobić, wiesz? - wytłumaczyłam.
- Tata ma fajniejszą pracę. Nic nie robi tylko w piłkę gra. Też tak chcę! - powiedziała.
- Moja córcia. - Niall ją przytulił.
- To tata cię uczesze i przygotuje do szkoły. - zaśmiałam się.
- Nie! - krzyknęli oboje.
- No jak? Przecież jesteście ze sobą strasznie zżyci. Nie chcę wchodzić pomiędzy was. - udałam zdziwienie.
- Tata nie umie czesać. Ty robisz takie fajne warkoczyki... - Lottie zrobiła maślane oczka.
- No widzisz, no ale to tata jest ten fajniejszy. - wzruszyłam ramionami.
- Mamusiu, bo to jest tak, że tata jest ten fajniejszy, ale to ciebie kocham mocniej. - przytuliła się do mojej nogi.
- Idź lizusie mały umyć zęby. - zaśmiałam się.
Morał tej historii jest taki, że prawdziwa miłość przetrwa najgorsze próby. Moja i Nialla przetrwała i tak oto narodziła się Charlotte. Nikt już nie wtrącał się w nasze idealnie poukładane życie. Nasze małe marzenia się spełniały. Mięliśmy duży dom na obrzeżach Dublinu, bliżej Mullingar, rodzinnego miasta Nialla, gdzie Lottie wraz z nami często odwiedzała dziadków, obok nas stał drugi dom, który był domem Louisa i Eleanor i dostaliśmy to czego chcieliśmy - wolność.
KONIEC.
______________________________________________________
Jest happy end. Teraz jedziemy z Zaynem. ^^ zapraszam też na mojego Wattpada jak ktoś korzysta. LINK :)
luv ya all, May xx