sobota, 28 marca 2015

Niall "She's so dangerous" cz.14 - It's a war, son. And I'm gonna win.

- Niall wychodzę. - oznajmiła mi moja dziewczyna.
- Gdzie? - spytałem zaspany. No w końcu jest 11 rano!
- Na zakupy, jeśli chcesz cokolwiek zjeść. - cmoknęła mnie w policzek. - 2 godziny, skarbie.
- Jasne. Może pojechać z tobą i ci pomóc? - zaproponowałem.
- Dam radę. - zaśmiała się. - Pa!
- Pa! - odkrzyknąłem, po czym usłyszałem trzask drzwi.
No to zostałem sam przez najbliższe 2 godziny. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nasza sypialnia. Oczywiście wszystko prócz łóżka było w stanie nieskazitelnie idealnym. Elissa pewnie znów się nudziła... Przeciągnąłem się i pościeliłem łóżko. Wziąłem prysznic i usiadłem przed telewizorem w salonie. Sekundy przemieniły się w minuty, minuty w godziny, a Liss jeszcze nie wracała. Chwyciłem za telefon i wbiłem znany już na pamięć jej numer. Nie odbiera. Spróbowałem tak kilka razy. Nic.
- No co jest? - mruknąłem do siebie próbując kolejny raz.
Wkurzony zadzwoniłem do Eleanor.
- Hej Niall, coś się stało? - usłyszałem po drugiej stronie brunetkę.
- Cześć El, Elissa was nie odwiedziła? - spytałem.
- Nope. A co? - odparła zdziwiona.
- Miała być 3 godziny temu w domu. - mruknąłem. - Cholera, mogłem z nią jechać!
- O mój boże... - fuknęła do słuchawki.
- Odezwę się później El. - Rozłączyłem się. - Szlag...
Wstałem i zastanowiłem się gdzie może być Elissa. Cholera! Wszędzie mogła jechać na zakupy! Drzwi się otworzyły. Stanął w nich Morgan.
- Wiedziałem, że coś mi tu nie pasuje... - Mruknąłem.
- Zbyt cicho, by nastała burza, prawda? - Zaśmiał chwytając się jakąś ramkę ze zdjęciem. Akutat tą gdzie była uśmiechnięta Elissa z moim bratankiem. - Gdzie bachor?
- Dopiero po ślubie. Jestem tradycjonalistą. - Odparłem.
- Za zdjęcia, gówniarzu. - Mruknął.
- O nie... Mnie w to wciągnąłeś, ale nie wciągaj mojej rodziny. To nie mój syn, tylko mojego brata. Gdzie Elissa? - Spytałem.
- Jest bezpieczna. Przecież nie skrzywdzę własnego dziecka. Clark, sprawdź czy rzeczywiście to nie jest jego bachor. - Powiedział do jednego goryla. - Jak się czujesz, Niall?
- Serio? Czułem się wspaniale do momentu, w którym uprowadziłeś Elissę. Nie dała ci jasno do zrozumienia, że nie chce mieć nic wspólnego z tobą? Mordujesz ludzi. Wiesz jak to się na niej odbiło? Jej psychice? Reputacji? - Prychnąłem.
- Wiem, no ale cóż poradzić na więzy rodzinne? Co w rodzinie to nie zginie. Ty jedynie jesteś balastem dla jej ambicji. Przejmie cały mój biznes czy będzie tego chciała czy też nie. Będzie tam gdzie jej miejsce. - Wysyczał.
- I mówisz to po 2 latach? Jeśli byłbym dla niej balastem to by mi to powiedziała zanim zgodziła się ze mną zamieszkać. Mącisz jej w głowie. Rujnujesz jej życie. Nie zauważyłeś, jak bardzo cię potrzebowała po śmierci jej matki? Czy żonę też miałeś gdzieś? - Skrzyżowałem ręce na piersi.
- Nic nie wiesz o naszym życiu przed śmiercią matki Elissy. Nie wiesz o niej wszystkiego. Myślisz, że Elissa jest perfekcyjnie ułożoną dziewczyną? Ha! Moja córka ma moją krew. Krew mordercy. Też ma swoje na koncie. - rzucił.
- Nie wierzę ci. - prychnąłem.
- To wojna synu. Życie to wojna. Ja zamierzam ją wygrać. - powiedział.
- O co grasz? O Elissę? - spytałem.
- Między innymi... Ona jest kluczem do władzy. - odparł i wyszedł.
- I tak ją odzyskam! - wrzasnąłem, gdy drzwi się zatrzasnęły. - Cholera jasna... Jestem w dupie. 
Ponownie wykręciłem numer brunetki z lekkim zawahaniem.
- Wiem gdzie jest Liss... - zacząłem.
- Ja też, Niall. - zachlipała.
- El, co się u ciebie dzieje? - spytałem.
- Wzięli nasze dokumenty, sprawdzali nas... Boję się, przepraszam Niall. - płakała.
- Eleanor uspokój się. To nic. Nic wam nie zrobią. Chcieli tylko Elissę. Nikogo więcej. Jej ojciec twierdzi, że ona jest kluczem do władzy, cokolwiek to znaczy. Też się boję... - szepnąłem.
- Niall, musisz ją uratować... - usłyszałem Louisa.
- Jak do cholery!? - wrzasnąłem z łzami w oczach. - Ten pierdolony typ pozabija każdego kogo zna Elissa! Mnie, was, nasze rodziny, znajomych, wszystkich! Jestem w pułapce i nie wiem jak wyjść, tak, żeby nie ucierpiał nikt.
- Jesteśmy z tobą Niall. - powiedziała Eleanor.
- Już wystarczająco jesteście zagrożeni. - mruknąłem.
- Ale chyba, nie żałujesz, że poznałeś Elissę... Prawda? - spytał Louis.
- Nigdy nie będę tego żałował... - syknąłem. - Jest dla mnie najważniejsza. Pierdole to. Idę po nią.
~*~...~*~
- Nie chcę cię znać! - wrzasnęłam. - Uprowadziłeś mnie! Jesteś rozjebanym człowiekiem! Miałam poukładane życie. Żyłam jak normalna młoda kobieta, a ty wszystko zrujnowałeś!
- Zamknij się w końcu. - rzucił zmęczony ojciec.
- Pierdol się. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - splunęłam.
- Morda, albo twój ukochany i każdy inny człowiek zaliczy kulkę w łeb. - wysyczał.
- Zobaczymy. Niall po mnie przyjdzie. - założyłam nogę na nogę.
- Na pewno nie. Ta ciamajda boi się wszystkiego co się rusza. Już poznał prawdę o tobie... - rzucił.
- Niby jaką prawdę? Wymyśloną przez ciebie? Wcisnąłeś mu, że zabijałam? Ha! Śmiechu warte!
- A nie zabijałaś? Lato 2004? Chłopak imieniem Jared?
- To nie ja go zabiłam. To byłeś ty. Byłam dzieckiem do cholery! Pod pretekstem, że są problemy rodzinne, a ja jestem niekompatybilna emocjonalnie, przez co to było nieumyślne morderstwo pod wpływem emocji. Każdy wie, jaka była prawda. Każdy wiedział na kogo mnie wychowujesz. Z gróźb wyrosła ci córka morderczyni. Wyimaginowana, bo gdy dorosłam, zorientowałam się jakim człowiekiem jesteś. Jared był niewinnym człowiekiem. Ja chciałam tylko, żeby ojciec był ze mnie dumny, bo matka nie zdążyła. Ona przez lata jej życia wychowywała mnie na dobrą kobietę. Osłabiła mnie depresja po jej śmierci, więc ty to wykorzystałeś i kazałeś mi go zabić. Przez to mam koszmary. Co noc go widuję. Kochałam go, tak mocno, jak kocham teraz Nialla. - płakałam.
- Oszczędzę jego rodzinę i przyjaciół pod jednym warunkiem... - rzucił.
Moje oczy się zaświeciły więc podniosłam wzrok na Richarda Morgana - mojego ojca mafiozę.
- Zabijesz Nialla Horana, twoją wielką miłość, albo zginie każdy inny i zostanie on i będzie patrzał jak po kolei umierają jego bliscy i on będzie obwiniał o to ciebie i już na zawsze w jego oczach będziesz morderczynią...
 O nie...
 _________________________________________________________________________
No to się porobiło... nie wiem czemu takie zakończenie... Chyba chciałam was zaskoczyć...
 Jak coś to przepraszam. Nadal nie dochodzi do mnie myśl, że One Direction to 4-osobowy zespół, a nie 5... Dopiero po tych kilku dniach coś we mnie pękło i wpadłam w małe zawahania emocjonalne... Może to dla nie których dziwne, ale jednak...
do następnego.
May xx
PS. Kropko, ja mam taką żałobę od kilku lat. Zaczynam podejrzewać, że jestem jakimś Banshee, czy Medium, że przewidziałam taką katastrofę dla Directioners, choć dla niektórych - śmierć.
xx

4 komentarze:

  1. Imagin cudowny... co do jego końcówki... WOW takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam... xd ... hm... nwm... to chyba ona powinna sie zabić xd żarcik :)
    ~~~~ Kropka

    OdpowiedzUsuń
  2. to genialny rozdzial, ale mam nadzieje, że zakończenie bedzie z happy endem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. supcio ;333 czekam na nn
    i zapraszam do mnie http://czastkamniesamej.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń