Kafelki są bardzo zimne i niewygodne. Miejsca łączenia płytek, wypełnione fugą odbiły się na moim policzku, tworząc nieprzyjemny widok. Włosy przetłuściły się, a oczy podkreślone są ciemnym kolorem, spowodowanym zmęczeniem. Nie umiem powiedzieć, która godzina i ile spałam. Jestem zamknięta w pomieszczeniu bez okna, jedynie żarówka jarząca się przy lustrze daje światło. Odgarniam niemal mokre kosmyki włosów do tyłu, a przed oczami staje mi obraz ojca. Jego włosy były do ramion i tak jak moje teraz, mocno przetłuszczone. Tamtego dnia ściskał moją rączkę w swojej dużej i spoconej. Robił to mocno, tak jakby bał się, że mu ucieknę. Nie miałam przecież dokąd. Rękawy jego marynarki były przykrótkie, a spodnie zbyt długie. Pamiętam jak długo się wtedy szykował, cała buteleczka taniej wody toaletowej została wylana na jego koszulę i cuchnęło nią wszędzie. Trzymał mnie mocno i stał dumnie jak paw, głowę wysoko unosił i właściwie nie wiem na co patrzył. Tamtego dnia nikt nie przyszedł, nie przyszła żadna osoba poza księdzem. Nikt nie pożegnał mojej mamusi. Teraz wiem dlaczego, wiem dlaczego nikt nigdy nie przychodził. Rozumiem jak złym człowiekiem był mój ojciec, jak bardzo wpływał na moją matkę, jak bardzo ją zepsuł. Rozumiem ich czynny i widzę jak wielką skazą się pokrywają. Pamiętam jak bardzo wtedy płakałam, żałuję łez. Żałuję, że jej żałowałam. Cofnęłabym wszystko o czym myślałam i mówiłam, po za jednym słowem kocham. Nienawidzę jej, ale to nie znaczy, że nie kocham. Kocham tak jak każdy, ale nienawidzę. Pamiętam i słyszę odgłosy odbijającego się piasku od drewnianej trumny, pamiętam ten dźwięk jak melodie słyszaną na żywo. Pamiętam co było po wszystkim. Pamiętam ból jaki mi zadał, pamiętam każdy cios wymierzony w mój brzuch. Pamiętam wszystko i jest to coś czego nie mogę wymazać z pamięci. To wszystko może jeszcze wrócić, przecież on żyje. Łza spływa po moim policzku, więc ścieram ją i gwałtownie zaczynam mrugać, by zatrzymać kolejne. Drżącą ręką odkręcam kurek z wodą w kabinie prysznicowej i szybko zaczynam pozbywać się ciuchów. Letnie kropelki odbijają się od skóry, a mokre włosy powoli zaczynają stanowić lekkie obciążenie. Widzę jak bardzo brudne są kiedy zmywam szampon, a moje usta opuszcza dobrze znany szloch. Nigdy tego nie chciałam, nie chciałam stawać się ulicznym łazarzem, nie chciałam się siebie wstydzić. Teraz tego dobijam.
Życie mną poniewiera...
***
Osuszam ręcznikiem włosy, stojąc boso w mojej sypialni. Naścienny zegarek pokazuje 5 minut przed czwartą w nocy. Wszędzie nadal jest ciemno i wszystko wypełnia się ciszą. Mimo niskiej temperatury kładę się owinięta jedynie ręcznikiem na łóżku i przykrywam kołdrą. Sen szybko mnie zabiera, nie dręcząc możliwością przyjścia Marcela czy też faktem, że rano może być ze mnie tylko bryła lodu.
***
Skacząc na jednej nodze wsuwam na stopy lekko zdarte czółenka, pierwsze i jedyne buty jakie mam na obcasie, są moje, ciężko na nie pracowałam i są przeznaczone tylko na specjalne okazje. Poprawiam białą koszulkę wpuszczoną w spódnicę i przeczesuję nerwowo włosy. "Nie martw się, nie domyślą się, że masz na sobie te same buty i dolną część garderoby, co wczoraj". Nie pomagasz. Sięgam po tusz do rzęs i dziękuję, że jeszcze nie wysechł czy też skamieniał. Nakładam go szybko, co moment zerkając na zegarek. Kiedy wybija trzecia, opuszczam mieszkanie. Pan Malik czeka na mnie tak, jak powiedział. Wychodzi z pojazdu, kiedy pojawiam się w zasięgu jego wzroku, czym zbija mnie trochę z pantałyku. Nie potrzebuję odźwiernego.
- Dzień Dobry Mayer.
Kiwam mu na powitanie, zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Czuję jego przewiercający wzrok na sobie.
- Widzę, że polubiłaś tą spódniczkę.
Rumienię się na jego słowa i jest to czysty wstyd. Nie polubiłam jej, po prostu to jedyna elegancka rzecz z dolnej części garderoby, jaką mam. Nie powiem mu tego jednak.
- Możemy jechać ?
Kiwam mu w odpowiedzi i zmierzam w kierunku otwieranych drzwi. W momencie, w którym wygodnie siedzę, jego palce zahaczają moją dłoń.
-Musisz mówić May, ściany też nic nie mówią.
Marszczę na niego czoło i próbuję zrozumieć co ma na myśli.
Wsiada za kierownicę i przekręca kluczyk, gwałtownie ruszając. Nie odzywa się do mnie słowem przez większą część drogi. Wzrok skupia gdzieś przed sobą, a jego kości policzkowe są bardziej wyraźne, niż zazwyczaj. Cisza wypełnia całą przestrzeń i słychać jak koła samochodu wytwarzające podmuch rozrzucają żwirek.
- P.proszę pana ?
Zwraca na mnie uwagę, ale zaraz potem wraca wzrokiem na drogę.
- Co ja tam mam m.mówić ?
Z całych sił próbuję zatrzymać drżenie głosu, naprawdę jest to denerwujące.
- Jeżeli zadadzą ci pytanie odpowiesz na nie. Nic więcej.
Kieruję spojrzenie na boczną szybę, zalewając się nerwami. Co jeżeli nie będę umiała udzielić odpowiedzi ? Skręca mi kiszki ze stresu, a brzuch zaczyna boleć. Wzdycham ciężko i zamykam oczy. To nie ma prawa pójść dobrze.
- May uspokój się, trzęsiesz się.
Zayn łapie mnie za nadgarstek i orientuję się, że stoimy na jakimś parkingu.
- Będę cały czas obok, jeżeli będzie potrzeba, podpowiem ci.
Kciukiem kreśli kółka na mojej dłoni i coś w tym ruchu jest co mnie uspokaja.
- Oczy cię zdradzają, widzę, że się boisz, ale musisz mi ufać. W porządku ?
- W porządku.
Kąciki jego ust podnoszą się.
- Jakiś postęp May, słowo, zamiast kiwnięcia.
Puszcza mi oczko, co jest naprawdę dziwne i wysiada. Czyli jesteśmy na miejscu? Nogi nie chcą ze mną współpracować, kiedy i ja wysiadam, podążając za Malikiem. Jak żałosna jestem, że nigdy nie umiem postawić na swoim...
Obrotowe drzwi zatrzymują się, kiedy mężczyzna przed nami dotyka ich przeszklonej ściany. Tkwimy w nich w ciszy, aż na nowo ruszają. Lobby budynku w całości pokrywa się marmurem i kurwa nigdy nie byłam w taki miejscu.
- Do wind.
Dłoń Zayn opada na miejsce w dole mojego kręgosłupa, wysyłając dreszcze. Naciskiem kieruje mnie w właściwym kierunku. Urządzenie otwiera się przed nami i wychodzi z nich dwóch biznesmenów w garniturach, witając się z moim... moim szefem. Panel po kolei wyświetla piętra, aż wjeżdżamy na jaki mi się wydaje ostatnie.
- Ufaj mi May.
Pociera moje miejsce między łopatkami i drzwi się rozsuwają. Ściągam brwi w konsternacji i chcę zapytać co ma dokładnie na myśli.
- Witaj Zayn, panią też miło widzieć.
Ten sam mężczyzna co wczoraj sięga po moja dłoń i całuje jej wierzch. Nie reaguję już tak gwałtownie na jego prosty gest, może dlatego, że jestem zbyt zaaferowana następstwami.
- Wszyscy już są w sali konferencji, dołączę do was za 5 minut.
Wymija nas i znika za rogiem długiego korytarza.
- Sala jest na przeciw.
Informuje mnie Zayn i idzie pierwszy.
***
- Panno Mayer, jak rozwijają się wasze udziały w PortMont ?
W czym ? Co ?
- Dobrze..
Ignoruję fakt, że moja odpowiedź zabrzmiała jak pytanie i kulę się na swoją drogą bardzo wygodnym krześle. Spinam się jeszcze bardziej, pod uważnym wzrokiem 3 kontrahentów, czy on nie miał być jeden? Widzę jak Zayn siedzący obok podśmiewa się ze mnie i czuję wpływające ciepło na moje policzki.
- Do rzeczy panowie, wiem, że wasz stan finansowy jest ciężki, dlatego mam propozycję. Chciałbym wykupić na własność część waszych budynków w Ameryce.
Mężczyźni na przeciw prostują się wyraźnie spięci, a po ich minach nie widać nic dobrego.
- Jakich dokładni budynków ?
- Należących do sieci hoteli "Vegas". Brukowce nieustannie piszą o skandalicznych warunkach, jakie tam panuję. Ze swoich źródeł dowidziałem się, że dostaliście z sanepidu nakaz zamknięcia hotelu w stanie Gorgia.
- To prawda, ale z czasem te hotele mogą się jeszcze podnieść i stanąć na szczycie.
- Nie z pustym kontem. Tu nie chodzi o podniesienie statutu jednego budynku, ich jest 30. Jestem wstanie nadać nowe życie kilku z nich.
- Przykro mi, ale..
- Pan Malik ma rację.
Wcinam się w rozmowę zaskakując nie tylko ich, ale też siebie.
- Nie można złapać równowagi bez oparcia. Ludzi uciekają od nędzy, prasa odstrasza wam klientów, tracicie ich każdego dnia i będziecie tracić dalej. Potrzebujecie nowego startu, jeszcze za nim całkowicie upadniecie na samo dno.
Tak jak ja upadłam.
- Mój szef nie chce wykupić wszystkich budynków tylko ich część, będziecie z tego mieli pieniądze na sfinansowanie pozostałych, a nowo zakupione obiekty zostaną odnowione do użytku.
Mimo iż mój głos jest spokojny, cała się trzęsę.
- Gdzie dokładnie chciałby pan te budynki wykupić ?
- W stanie Gorgia, w Saint Paul stanie Minnesota, w Miami i w Nowym Jorku.
Mężczyźni wymieniają między sobą ukradkowe spojrzenia, kiwając do siebie głowami.
- Potrzebny jest czas. Musimy to wszystko przemyśleć, nic od razu. Proponuję byśmy spotkali się w przyszłym tygodniu. Prosiłbym, aby wysłał pan do mojego biura maila z proponowanymi kosztami, rozważymy ofertę.
Zayn zgadza się z nimi i wyciąga w ich kierunku dłoń, wstając z miejsca.
***
- Chodź za mną, proszę.
Pan Malik zmienia kierunek, mijając windy, a otwierając drzwi zaraz obok.
- Schody są dosyć strome, uważaj.
Przyjmuję jego ostrzeżenie i zaczynam pokonywać stopnie. U szczytu otwiera kolejne drzwi i pozwala iść pierwszej. Chłodne powietrze od razu obejmuje mnie w swoje ramiona, a wiatr rozrzuca włosy.
- Potrzebuję chwili spokoju.
Informuje mnie i odchodzi w głąb dachu. Nie wiem co mam robić, chyba nie powinnam za nim iść... Dłońmi przeczesuję poburzone włosy i odgarniam pojedyncze kosmyki z oczu. Stawiam niepewne kroki, zmierzając na krawędź dachu. Chcę tylko zobaczyć jak wygląda wszystko z góry. Zatrzymuję się na skraju budynku i wychylam do przodu. Zachwyt zabiera na chwilę mój cenny oddech i zaprzestaję wykonywać ruchy.
- Ostrożnie May.
Szybko zostaję odciągnięta na środek dachu i czuję się jak dziecko, które zrobiło coś złego.
- Przepraszam.
Mówię cicho i odwracam się, bo jego spojrzenie jest zbyt intensywne.
- Nie odwracaj ode mnie oczu.
Mówi łagodnie, jego dłonie łapią moje nadgarstki i delikatnie mnie obraca. Zaciskam oczy odruchowo, jakby zaraz miał sprawić mi największy ból.
- Nie bój się May.
Czuję jak opuszki jego palców przesuwają się po moim policzku.
- Zaufaj mi.
Ciepło rozpływa się po moich ustach, ale tym razem nie jest tak samo, jak wcześniej. Nie czuję niczego miłego i naprawdę chcę przestać czuć jego dotyk.
- Pozwól mi zobaczyć te piękne oczy.
Moje serce pęka na jego słowa i zaczynam szlochać w jego usta. Komplementy mają zbyt silne znaczenie, które nigdy nie będzie mogło odnieść się do mnie. Jak dziwka i biedaczka może mieć w sobie coś pięknego ?
- Proszę mnie puścić.
Zanoszę się jeszcze większym płaczem, kiedy mnie przytula. Nie wiem czy płaczę z powodu psychicznego bólu, czy może ze świadomości, że nigdy nie będę wstanie zaznać dobrego życia, ze świadomości, że nie zasługuję na być dobrze traktowaną.
- Nie skrzywdzę cię, wiem, że o tym wiesz, musisz tylko chcieć w to uwierzyć.
Płynnie przeczesuje moje włosy i sprawia tym, że mój płacz odchodzi. Wycieram ze swoich policzków łzy i napotykam jego oczy. Zarost oprusza delikatnie jego policzki i brodę, musiał się golić. Czuję wpływającą czerwień na moje policzki, spowodowaną nie odpowiednimi myślami.
- Powinienem ci podziękować. Uratowałeś sytuację Mayer, przekonałaś ich i musze się przyznać, że byłem zaskoczony.
Ja też.
- Nie tym, że ich przekonałaś, raczej faktem, że zaczęłaś składać zdania. Nie mówisz za wiele.
Nie wiem co powiedzieć, więc decyduję się na kiwnięcie.
- Jesteś głodna ?
- Nie.
Jak cholera !
- Nie lubię, kiedy ludzie kłamią. Pójdziemy na obiad.
Jego telefon zaczyna dzwonić i przeklina cicho pod nosem. Przeprasza i odchodzi kilka kroków, ale i tak słyszę jednostronną rozmowę.
- Wezmę w tym udział... Scoot siedzisz w tym kupę czasu, wiem, że mnie nie zawiedziesz... śmierć albo życie...
Zalewają mnie zimne poty kiedy mówi ostatnie słowa, więc odchodzę jak najdalej, nie chcąc zagłębiać się w jego sprawy...
_____________________________________________________________________________________________________________________________
Życie mną poniewiera...
***
Osuszam ręcznikiem włosy, stojąc boso w mojej sypialni. Naścienny zegarek pokazuje 5 minut przed czwartą w nocy. Wszędzie nadal jest ciemno i wszystko wypełnia się ciszą. Mimo niskiej temperatury kładę się owinięta jedynie ręcznikiem na łóżku i przykrywam kołdrą. Sen szybko mnie zabiera, nie dręcząc możliwością przyjścia Marcela czy też faktem, że rano może być ze mnie tylko bryła lodu.
***
Skacząc na jednej nodze wsuwam na stopy lekko zdarte czółenka, pierwsze i jedyne buty jakie mam na obcasie, są moje, ciężko na nie pracowałam i są przeznaczone tylko na specjalne okazje. Poprawiam białą koszulkę wpuszczoną w spódnicę i przeczesuję nerwowo włosy. "Nie martw się, nie domyślą się, że masz na sobie te same buty i dolną część garderoby, co wczoraj". Nie pomagasz. Sięgam po tusz do rzęs i dziękuję, że jeszcze nie wysechł czy też skamieniał. Nakładam go szybko, co moment zerkając na zegarek. Kiedy wybija trzecia, opuszczam mieszkanie. Pan Malik czeka na mnie tak, jak powiedział. Wychodzi z pojazdu, kiedy pojawiam się w zasięgu jego wzroku, czym zbija mnie trochę z pantałyku. Nie potrzebuję odźwiernego.
- Dzień Dobry Mayer.
Kiwam mu na powitanie, zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Czuję jego przewiercający wzrok na sobie.
- Widzę, że polubiłaś tą spódniczkę.
Rumienię się na jego słowa i jest to czysty wstyd. Nie polubiłam jej, po prostu to jedyna elegancka rzecz z dolnej części garderoby, jaką mam. Nie powiem mu tego jednak.
- Możemy jechać ?
Kiwam mu w odpowiedzi i zmierzam w kierunku otwieranych drzwi. W momencie, w którym wygodnie siedzę, jego palce zahaczają moją dłoń.
-Musisz mówić May, ściany też nic nie mówią.
Marszczę na niego czoło i próbuję zrozumieć co ma na myśli.
Wsiada za kierownicę i przekręca kluczyk, gwałtownie ruszając. Nie odzywa się do mnie słowem przez większą część drogi. Wzrok skupia gdzieś przed sobą, a jego kości policzkowe są bardziej wyraźne, niż zazwyczaj. Cisza wypełnia całą przestrzeń i słychać jak koła samochodu wytwarzające podmuch rozrzucają żwirek.
- P.proszę pana ?
Zwraca na mnie uwagę, ale zaraz potem wraca wzrokiem na drogę.
- Co ja tam mam m.mówić ?
Z całych sił próbuję zatrzymać drżenie głosu, naprawdę jest to denerwujące.
- Jeżeli zadadzą ci pytanie odpowiesz na nie. Nic więcej.
Kieruję spojrzenie na boczną szybę, zalewając się nerwami. Co jeżeli nie będę umiała udzielić odpowiedzi ? Skręca mi kiszki ze stresu, a brzuch zaczyna boleć. Wzdycham ciężko i zamykam oczy. To nie ma prawa pójść dobrze.
- May uspokój się, trzęsiesz się.
Zayn łapie mnie za nadgarstek i orientuję się, że stoimy na jakimś parkingu.
- Będę cały czas obok, jeżeli będzie potrzeba, podpowiem ci.
Kciukiem kreśli kółka na mojej dłoni i coś w tym ruchu jest co mnie uspokaja.
- Oczy cię zdradzają, widzę, że się boisz, ale musisz mi ufać. W porządku ?
- W porządku.
Kąciki jego ust podnoszą się.
- Jakiś postęp May, słowo, zamiast kiwnięcia.
Puszcza mi oczko, co jest naprawdę dziwne i wysiada. Czyli jesteśmy na miejscu? Nogi nie chcą ze mną współpracować, kiedy i ja wysiadam, podążając za Malikiem. Jak żałosna jestem, że nigdy nie umiem postawić na swoim...
Obrotowe drzwi zatrzymują się, kiedy mężczyzna przed nami dotyka ich przeszklonej ściany. Tkwimy w nich w ciszy, aż na nowo ruszają. Lobby budynku w całości pokrywa się marmurem i kurwa nigdy nie byłam w taki miejscu.
- Do wind.
Dłoń Zayn opada na miejsce w dole mojego kręgosłupa, wysyłając dreszcze. Naciskiem kieruje mnie w właściwym kierunku. Urządzenie otwiera się przed nami i wychodzi z nich dwóch biznesmenów w garniturach, witając się z moim... moim szefem. Panel po kolei wyświetla piętra, aż wjeżdżamy na jaki mi się wydaje ostatnie.
- Ufaj mi May.
Pociera moje miejsce między łopatkami i drzwi się rozsuwają. Ściągam brwi w konsternacji i chcę zapytać co ma dokładnie na myśli.
- Witaj Zayn, panią też miło widzieć.
Ten sam mężczyzna co wczoraj sięga po moja dłoń i całuje jej wierzch. Nie reaguję już tak gwałtownie na jego prosty gest, może dlatego, że jestem zbyt zaaferowana następstwami.
- Wszyscy już są w sali konferencji, dołączę do was za 5 minut.
Wymija nas i znika za rogiem długiego korytarza.
- Sala jest na przeciw.
Informuje mnie Zayn i idzie pierwszy.
***
- Panno Mayer, jak rozwijają się wasze udziały w PortMont ?
W czym ? Co ?
- Dobrze..
Ignoruję fakt, że moja odpowiedź zabrzmiała jak pytanie i kulę się na swoją drogą bardzo wygodnym krześle. Spinam się jeszcze bardziej, pod uważnym wzrokiem 3 kontrahentów, czy on nie miał być jeden? Widzę jak Zayn siedzący obok podśmiewa się ze mnie i czuję wpływające ciepło na moje policzki.
- Do rzeczy panowie, wiem, że wasz stan finansowy jest ciężki, dlatego mam propozycję. Chciałbym wykupić na własność część waszych budynków w Ameryce.
Mężczyźni na przeciw prostują się wyraźnie spięci, a po ich minach nie widać nic dobrego.
- Jakich dokładni budynków ?
- Należących do sieci hoteli "Vegas". Brukowce nieustannie piszą o skandalicznych warunkach, jakie tam panuję. Ze swoich źródeł dowidziałem się, że dostaliście z sanepidu nakaz zamknięcia hotelu w stanie Gorgia.
- To prawda, ale z czasem te hotele mogą się jeszcze podnieść i stanąć na szczycie.
- Nie z pustym kontem. Tu nie chodzi o podniesienie statutu jednego budynku, ich jest 30. Jestem wstanie nadać nowe życie kilku z nich.
- Przykro mi, ale..
- Pan Malik ma rację.
Wcinam się w rozmowę zaskakując nie tylko ich, ale też siebie.
- Nie można złapać równowagi bez oparcia. Ludzi uciekają od nędzy, prasa odstrasza wam klientów, tracicie ich każdego dnia i będziecie tracić dalej. Potrzebujecie nowego startu, jeszcze za nim całkowicie upadniecie na samo dno.
Tak jak ja upadłam.
- Mój szef nie chce wykupić wszystkich budynków tylko ich część, będziecie z tego mieli pieniądze na sfinansowanie pozostałych, a nowo zakupione obiekty zostaną odnowione do użytku.
Mimo iż mój głos jest spokojny, cała się trzęsę.
- Gdzie dokładnie chciałby pan te budynki wykupić ?
- W stanie Gorgia, w Saint Paul stanie Minnesota, w Miami i w Nowym Jorku.
Mężczyźni wymieniają między sobą ukradkowe spojrzenia, kiwając do siebie głowami.
- Potrzebny jest czas. Musimy to wszystko przemyśleć, nic od razu. Proponuję byśmy spotkali się w przyszłym tygodniu. Prosiłbym, aby wysłał pan do mojego biura maila z proponowanymi kosztami, rozważymy ofertę.
Zayn zgadza się z nimi i wyciąga w ich kierunku dłoń, wstając z miejsca.
***
- Chodź za mną, proszę.
Pan Malik zmienia kierunek, mijając windy, a otwierając drzwi zaraz obok.
- Schody są dosyć strome, uważaj.
Przyjmuję jego ostrzeżenie i zaczynam pokonywać stopnie. U szczytu otwiera kolejne drzwi i pozwala iść pierwszej. Chłodne powietrze od razu obejmuje mnie w swoje ramiona, a wiatr rozrzuca włosy.
- Potrzebuję chwili spokoju.
Informuje mnie i odchodzi w głąb dachu. Nie wiem co mam robić, chyba nie powinnam za nim iść... Dłońmi przeczesuję poburzone włosy i odgarniam pojedyncze kosmyki z oczu. Stawiam niepewne kroki, zmierzając na krawędź dachu. Chcę tylko zobaczyć jak wygląda wszystko z góry. Zatrzymuję się na skraju budynku i wychylam do przodu. Zachwyt zabiera na chwilę mój cenny oddech i zaprzestaję wykonywać ruchy.
- Ostrożnie May.
Szybko zostaję odciągnięta na środek dachu i czuję się jak dziecko, które zrobiło coś złego.
- Przepraszam.
Mówię cicho i odwracam się, bo jego spojrzenie jest zbyt intensywne.
- Nie odwracaj ode mnie oczu.
Mówi łagodnie, jego dłonie łapią moje nadgarstki i delikatnie mnie obraca. Zaciskam oczy odruchowo, jakby zaraz miał sprawić mi największy ból.
- Nie bój się May.
Czuję jak opuszki jego palców przesuwają się po moim policzku.
- Zaufaj mi.
Ciepło rozpływa się po moich ustach, ale tym razem nie jest tak samo, jak wcześniej. Nie czuję niczego miłego i naprawdę chcę przestać czuć jego dotyk.
- Pozwól mi zobaczyć te piękne oczy.
Moje serce pęka na jego słowa i zaczynam szlochać w jego usta. Komplementy mają zbyt silne znaczenie, które nigdy nie będzie mogło odnieść się do mnie. Jak dziwka i biedaczka może mieć w sobie coś pięknego ?
- Proszę mnie puścić.
Zanoszę się jeszcze większym płaczem, kiedy mnie przytula. Nie wiem czy płaczę z powodu psychicznego bólu, czy może ze świadomości, że nigdy nie będę wstanie zaznać dobrego życia, ze świadomości, że nie zasługuję na być dobrze traktowaną.
- Nie skrzywdzę cię, wiem, że o tym wiesz, musisz tylko chcieć w to uwierzyć.
Płynnie przeczesuje moje włosy i sprawia tym, że mój płacz odchodzi. Wycieram ze swoich policzków łzy i napotykam jego oczy. Zarost oprusza delikatnie jego policzki i brodę, musiał się golić. Czuję wpływającą czerwień na moje policzki, spowodowaną nie odpowiednimi myślami.
- Powinienem ci podziękować. Uratowałeś sytuację Mayer, przekonałaś ich i musze się przyznać, że byłem zaskoczony.
Ja też.
- Nie tym, że ich przekonałaś, raczej faktem, że zaczęłaś składać zdania. Nie mówisz za wiele.
Nie wiem co powiedzieć, więc decyduję się na kiwnięcie.
- Jesteś głodna ?
- Nie.
Jak cholera !
- Nie lubię, kiedy ludzie kłamią. Pójdziemy na obiad.
Jego telefon zaczyna dzwonić i przeklina cicho pod nosem. Przeprasza i odchodzi kilka kroków, ale i tak słyszę jednostronną rozmowę.
- Wezmę w tym udział... Scoot siedzisz w tym kupę czasu, wiem, że mnie nie zawiedziesz... śmierć albo życie...
Zalewają mnie zimne poty kiedy mówi ostatnie słowa, więc odchodzę jak najdalej, nie chcąc zagłębiać się w jego sprawy...
_____________________________________________________________________________________________________________________________
Cholernie dziękuję za wasze komentarze i jeszcze raz przepraszam za opóźnienie, po prostu w tygodniu miałam naprawdę dużo, zaczynając od chrzcin kończąc na weselu i urodzinach młodszej siostry i chyba złapała mnie choroba.
Nadrobię to w tym tygodniu.
Bardzo was przepraszam.
/Loveyoursmile
życie albo śmierć? ty to wiesz normalnie jak zakończyć ;p mam nadzieje, że napiszesz szybko kolejną część :) ta świetna i czekam na kolejną, zdrówka życzę ;*
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM TO OPOWIADANIE
OdpowiedzUsuńW końcu boskoop :*
OdpowiedzUsuńSuper jak zawsze :) Nie mogę doczekać się kolejnej części i jestem ciekawa co z tą jego dziewczyną... Pozdrawiam i do następnego <3
OdpowiedzUsuń♥
OdpowiedzUsuńkocham twoje imaginy oby tak dalej czekam na nastepny <3
OdpowiedzUsuńNajlepszy imagi. Jaki czytałam :*
OdpowiedzUsuńGenialny*:
OdpowiedzUsuńI love this <3
OdpowiedzUsuńBoże Boże Boże *o*!
OdpowiedzUsuńOmomomom*_* jest super! Czekam niecierpliwie na nn:))
OdpowiedzUsuń